Wariat na Warszawskich Targach Książki

czyli gdzie czytelnik zaglądać (nie)powinien

Obiecałem ostatnio znajomemu wydawcy, że nie będę wylewał tu frustracji związanych z rynkiem. Więc nie będę. Zbyt często:). A teraz serio. Jak zwykle spodziewałem się więcej po organizatorach. Zawsze coś można poprawić i dogonić europejską czołówkę.

img_3

Na targi zajrzałem w piątek, tak planując dzień aby być na najważniejszych (dla mnie) prezentacjach i mieć czas pokręcić się pomiędzy stoiskami. Odkąd WTK przeniosły się na Stadion Narodowy, wydawcy mają niewątpliwie dużo więcej swobody w prezentowaniu swoich stoisk, a co za tym idzie również książek. I nie ma tu co narzekać. Co prawda było zimno, a stadion wyłączył z używania trybuny (pewnie czytelnicy by je zdewastowali), ale uśmiech wydawców, sprzedawców i autorów rekompensował te zorganizowane utrudnienia. Wiele stoisk było naprawdę dobrze rozplanowanych (np. Olesiejuk) jak i zaprojektowanych (np. Wielka Litera). Poranne przybycie na targi miało jeszcze jedną szczególną cechę. Było pusto:) Nie było to powodem do zachwytu wystawców, ale mi dało szansę obejrzenia targów we względnym spokoju. Nie ma co jednak narzekać (ponownie), bo ruch w godzinach popołudniowych był już znaczny. A to w końcu piątek.

Nie ma co pisać o nowościach, spotkaniach z autorami i promocjach. Trzeba to po prostu zobaczyć i wziąć w tym udział. Poczuć zapach świeżo drukowanych książek i świeżo parzonej kawy. Oczywiście jeżeli się do niej dopcha i będzie miał gdzie z nią usiąść. Nie narzekamy! Kawę z świeżo kupioną książka można wypić dwie ulice dalej a pogoda takim spacerom sprzyjała (bo zimno było tylko na Stadionie).

Zachęcam, tych którzy byli i nie byli, do wizyty w przyszłym roku. Zorganizujcie sobie czas i powłóczcie się po galerii na Narodowym. Poprzepychajcie się między sobą i powalczcie o autografy ulubionych autorów.

Na targach było też widać pewne wyhamowanie w segmencie książki elektronicznej. To oczywiście towar, którym trudno się handluje w rzeczywistości niewirtualnej, ale brakowało także oferty sprzętowej. A to już poważny sygnał, że z tym segmentem są kłopoty. W kuluarach udało się o nich trochę pogadać i widać, że pierwszą przyczyną o której mówią wydawcy jest „nieautoryzowany obieg publikacji”. Co więcej jest on odczuwalny przede wszystkim w zmniejszającej się sprzedaży egzemplarzy papierowych. To ciekawe spostrzeżenie, bo oznacza, że czytelnicy (autoryzowanych) e-booków nie są zagrożeniem a szansą. Pojawiały się też głosy, że powrót do DRM nie byłby zły, ale jak to dobrze zrobić, żeby nie zaszkodzić czytelnikowi?

W związku z powyższym tematem, pierwszą prelekcją, na którą poszedłem była o piractwie. Tytuł był intrygujący i tego się spodziewałem. Niestety Pan Marcin Przasnyski z Anti-Piracy Protection, bardzo dobrze zna się na rynku filmowym i multimediów ale o książce w drugim obiegu nie bardzo mógł coś powiedzieć. Szczególnie statystyki (liczbowe, kosztowe i procentowe) w odniesieniu do całego rynku, zamazywały rzeczywisty obraz związany z e-bookiem i pośrednio książką w wydaniu papierowym. Na rynku istnieją skuteczniejsze narzędzia, niż prezentowane, dostosowane do potrzeb wydawców. Od prostych „płacisz 10zł i masz raport, że to robimy” do „tu masz raport co zrobiliśmy i fakturę”. Nie mniej, merytorycznie, biorąc pod uwagę całe zjawisko piractwa, prezentacja była dobra.

Kolejny panel dotyczył tłumaczeń, ich jakości, współpracy wydawcy z tłumaczem itd. Poszedłem głównie dlatego, że książki, które czytam, wyglądają czasem jak tłumaczone przez automatyczny translator. I okazało się, że moje przeczucie było trafne! Nie będę opisywał emocji na sali i wypowiadanych opinii. To po prostu pierwsze miejsce, gdzie czytelnik zaglądać nie powinien. Uczestnicy czuli się niezwykle swobodnie i mieli chyba poczucie, że rozmawiają tylko ze sobą, a to powodowało, że padały słowa co najmniej „trudne”. Wielu wydawców powtarza mantrę, że dostarczenie książki to misja, nie biznes, to biznes w tym miejscu było widać. Był jednak mały promyczek wśród tych wypowiedzi. Kilkukrotnie powtórzono, że dobre tłumaczenie to także (lub w zasadzie) efekt pracy redaktora wydania. Może więc zamiast „tłumacz” dawać na karcie tytułowej „pod redakcją”? To też pomysł z sali:) I ja się pod nim podpisuję!

No i na koniec wisienka. Panel o jednolitej cenie książki, podstępnie nazwany „cywilizowaniem rynku”. Poszedłem bo chciałem i pretensje mogę mieć do siebie. Z całego spotkania najbardziej oczekiwałem na wypowiedź p. Izabeli Sadowskiej z lubimyczytac.pl. I niestety prawie się nie doczekałem. Lwią część spotkania poświęcono zachwalaniu tego rozwiązania na rynku francuskim i kiwaniu głową, że to najlepsze dla branży w naszym kraju. Po 4-minutowej wypowiedzi p. Izabeli zmarginalizowano opinię czytelników podważając wyniki ankiety przeprowadzonej na prawie 5000 czytelników przez lubimyczytac.pl. Przedstawiciel PIK-u sugerował, że ankieta powinna być lepiej skonstruowana, zawierać inne pytania itd. Słuchać się tego nie dało. Mi jako czytelnikowi. Odniosłem wrażenie, że wszystko jest ważne tylko nie czytelnik. W jakiś sposób czary goryczy dopełnił fakt, że po moim pytaniu, czy na sali są osoby będące tylko czytelnikami padła odpowiedź, że „przecież to panel branżowy”, że „czytelnicy to są na dole” razem ze śmiechem w tle. Jednym słowem co Ty gościu tu robisz? Zabłądziłeś? Sytuację uratował w jakiś sposób Tomasz Brzozowski, doprecyzowując „czy chodzi o to, że jako branża oderwaliśmy się od czytelnika?”. Ale już w kolejnym zdaniu padł argument, że przecież „lekarz nie pyta chorego jak go leczyć”. Chorym się nie czuję! Choć nie, przepraszam. Akurat dziś od rana towarzyszy mi Septolux, Herbapect i Strepsils (to nie jest lok0wanie produktów ale mój zestaw z biurka). Ale nie czuję się chorym bo czytam czy kupuję książki! Z czego tu mnie leczyć? Chyba, że rzeczywiście to jakiś nałóg lub jednostka chorobowa.

Temat ustawy, między sobą, wałkujecie już Państwo od lat. I dalej nie ma zgody w tej materii między wszystkimi wydawcami. Czemu więc się dziwić czytelnikom, że ustawa kojarzy im się z ustawką? I bez względu na wszystko to Oni/My za nią zapłacimy. Czy to płacąc więcej za nowości, czy też rezygnując z ich kupowania.

Tak więc drodzy czytelnicy. Jeżeli wpadacie na targi książki, warto zajrzeć i na jakiś panel, konferencję czy prezentację firmy. I róbcie tam za wariatów, doprowadzajcie do dobrej konsternacji, nie zgadzajcie się z powszechnie głoszonymi tezami. To Wy tworzycie rynek książki w takiej samej mierze, jak inni jego uczestnicy. I macie siłę go zmieniać!

Warszawa, maj 2015.

 

autor: Mikołaj Topicha-Dolny

źródło: http://epubandmobi.pl/wtk.php